Mijający miesiąc był kolejnym okresem dużych wahań nastrojów na rynkach, co chyba już staje się normą od momentu objęcia władzy przez Donalda Trumpa w styczniu b.r. Prezydent USA zrealizował swoje zapowiedzi wyborcze i na początku kwietnia „na serio” rozpoczął globalną wojnę handlową. Drugiego kwietnia – w Dniu Wyzwolenia, jak to określił Trump – zaprezentowane zostały nowe taryfy handlowe wobec partnerów handlowych USA. Do bazowej stawki 10 proc. dodane zostały wyliczenia rzekomo bazujące na dotychczasowej nierównowadze handlowej, co spowodowało wzrost średniej stawki do ponad 20 proc. To znacznie więcej, niż szacowały rynki, czy też ekonomiści z FED, co doprowadziło do gigantycznej zmienności. Zwłaszcza, że cła dla Chin zostały podniesione do 54 proc., ale był to dopiero początek wzajemnej eskalacji, która w kolejnych dniach wywindowała amerykańskie cła do 145 proc., a chińskie (bo Pekin zareagował wyraźną kontrą) do 125 proc. Jednocześnie chińskie władze wprowadziły też inne obostrzenia, jak utrudnianie działalności amerykańskim gigantom, zablokowanie wszelkich dostaw samolotów od Boeinga, częściowe wyłączenie eksportu metali ziem rzadkich, czy tez (o czym mówi się nieformalnie) zaczęły sprzedawać amerykańskie obligacje. Odpowiedzią rynków na eskalację wojny handlowej była silna przecena na giełdach (choć ta została później częściowo zrównoważona po decyzji Trumpa o zawieszeniu wyższych ceł dla wybranych krajów o 90 dni), oraz spadki notowań dolara i cen amerykańskich obligacji. Nie zadziałał schemat bezpiecznej przystani – to wyraźna erozja zaufania inwestorów do amerykańskich aktywów, gdyż wcześniej w sytuacjach kryzysowych to dolar był jednym z beneficjentów. Czy to początek dłuższego trendu? Niewykluczone, gdyż amerykańska waluta nie podniosła się zbytnio po tym, jak Trump częściowo zawiesił cła i zapowiedział negocjacje. Przede wszystkim nie wiadomo jaki będzie ich wynik i czy tylko o cła tu chodzi, czy o coś znacznie większego w postaci deklaracji „lojalności” wobec USA w obliczu przyszłej konfrontacji z Chinami, jakiej obawia się Waszyngton. Jednocześnie na rynkach cały czas jest głośno o możliwym projekcie Mar-A-Lago, jak określany jest pomysł Trumpa zmierzający do kontrolowanego osłabienia dolara i zmniejszenia wartości amerykańskiego zadłużenia.
Zamieszanie na globalnych rynkach walut doprowadziło do sytuacji w której złoty osłabił się, ale tylko wobec euro i franka, natomiast minimalnie zyskał wobec funta i bardzo wyraźnie wobec dolara. Kurs USDPLN zjechał od swoich szczytów o 20 groszy, podczas kiedy euro zyskało w ciągu miesiąca nieco ponad 10 groszy. W efekcie patrząc na koszyk złotego względem głównych walut można było odnieść nieco mylne wrażenie, że polska waluta nadal jest silna. Tymczasem sytuacja wygląda już nieco inaczej. Dokładnie 3 kwietnia b.r., dzień po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej, która zwyczajowo nie obniżyła stóp procentowych, padły dość mocne i zaskakujące słowa ze strony prezesa NBP. Prof. Adam Glapiński wybrzmiał dość „gołębio” nie wykluczając cięcia stóp procentowych już na posiedzeniu 7 maja. Rynek szybko podbił stawkę, co powoduje, że do końca roku oczekiwane są cięcia w skali 150-175 punktów baz., co oznacza mocny zwrot względem tego, co jeszcze oczekiwano kilka tygodni temu. Takie podejście sprawia, ze złoty może znaleźć się pod presją spadkową w sytuacji, kiedy na rynkach dalej byłoby niestabilnie. Znikła jedna z tarcz, które pomagały polskiej walucie w pierwszym kwartale. Kolejna to malejące szanse na doprowadzenie przez Trumpa do trwałego pokoju na Ukrainie, co nie obniży i tak rosnących już globalnych napięć geopolitycznych. To może oznaczać, że dalsze osłabienie dolara (które nie jest wykluczone) nie musi działać na korzyść złotego, choć najpewniej przełoży się na notowania USDPLN. Kluczową parą walutową, także ze względu na strukturę wymiany handlowej naszego kraju, staje się EURPLN, a tu ewentualne cofnięcia się notowań mogą być krótkie i nietrwałe.
Marek Rogalski
Autor jest głównym analitykiem walutowym Domu Maklerskiego BOŚ.
Zamieszanie na globalnych rynkach walut doprowadziło do sytuacji w której złoty osłabił się, ale tylko wobec euro i franka, natomiast minimalnie zyskał wobec funta i bardzo wyraźnie wobec dolara. Kurs USDPLN zjechał od swoich szczytów o 20 groszy, podczas kiedy euro zyskało w ciągu miesiąca nieco ponad 10 groszy. W efekcie patrząc na koszyk złotego względem głównych walut można było odnieść nieco mylne wrażenie, że polska waluta nadal jest silna. Tymczasem sytuacja wygląda już nieco inaczej. Dokładnie 3 kwietnia b.r., dzień po posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej, która zwyczajowo nie obniżyła stóp procentowych, padły dość mocne i zaskakujące słowa ze strony prezesa NBP. Prof. Adam Glapiński wybrzmiał dość „gołębio” nie wykluczając cięcia stóp procentowych już na posiedzeniu 7 maja. Rynek szybko podbił stawkę, co powoduje, że do końca roku oczekiwane są cięcia w skali 150-175 punktów baz., co oznacza mocny zwrot względem tego, co jeszcze oczekiwano kilka tygodni temu. Takie podejście sprawia, ze złoty może znaleźć się pod presją spadkową w sytuacji, kiedy na rynkach dalej byłoby niestabilnie. Znikła jedna z tarcz, które pomagały polskiej walucie w pierwszym kwartale. Kolejna to malejące szanse na doprowadzenie przez Trumpa do trwałego pokoju na Ukrainie, co nie obniży i tak rosnących już globalnych napięć geopolitycznych. To może oznaczać, że dalsze osłabienie dolara (które nie jest wykluczone) nie musi działać na korzyść złotego, choć najpewniej przełoży się na notowania USDPLN. Kluczową parą walutową, także ze względu na strukturę wymiany handlowej naszego kraju, staje się EURPLN, a tu ewentualne cofnięcia się notowań mogą być krótkie i nietrwałe.
Marek Rogalski
Autor jest głównym analitykiem walutowym Domu Maklerskiego BOŚ.